niedziela, 23 grudnia 2007

Padnięty

po imprezie, o której pisać nie będę, bo niektórym z oburzenia oście z biednego karpia staną w gardle.
Atmosferę świąt odczuwam tutaj za pośrednictwem jeszcze bardziej uprzejmych i jeszcze milszych kasjerów w super-marketach, świątecznych-sensacyjnych-promocjach. Dla równowagi i dla zabawy sprawdzam, co w świecie kapel death i black metalowych piszczy.
Zaczynam od Cannibal Corpse. Okazuje się, że chłopaki jeszcze się nie zjedli. Oszczędzają za to na czym mogą, tylko nie gardle:


Później wspominam black metalowe kurioza:



A na koniec znaną przeróbkę:


I aż lekko się robi na duchu.

piątek, 21 grudnia 2007

W Ten Czas

Hej ziomeczki się wsłuchajcie
Z treści waszych serc
Nowinę wyczytajcie
W Ten Czas
Rodzinkom ją przekażcie!
W Ten Czas, w Ten Czas
Czasu nie traćcie
(Ciebie prosimy)
Joł, joł, joł!
(Wysłuchaj nas Panie)

środa, 19 grudnia 2007

Lola

Czasem sobie rysuję...

wtorek, 18 grudnia 2007

Esej / "Wielka tłusta lesba"

Wczoraj zaniosłem pierwszy esej do oceny. Do 4 stycznia muszę oddać dwa kolejne - przecież to nieludzkie!
Składanie prac jest tutaj znacznie bardziej sformalizowane, niż na UW. Z tekstem poszedłem nie do osoby, która będzie to czytać, tylko do Centrum Studenckiego, gdzie załatwia się większość spraw (włącznie z miejscem parkingowym...). Praca dostała pieczątkę i komputer już wie, że nie musi mi wysłać SMSa z powiadomieniem (jak zrobił to np. gdy opuściłem raz zajęcia).
Pamiętacie skecze "Małej Brytanii" z niegrzeczną i niepoprawną politycznie sekretarką Lindą Flint? Nie dziwcie się, że większość jej interesantów chce przedłużyć termin oddania eseju!

środa, 12 grudnia 2007

Mój pech


Dokładnie trzy tygodnie temu przebiła mi się dętka w rowerze. Dzisiaj odkryłem, że druga też zdechła... Nie żebym skarżył się na zrządzenie losu. Zanim zacząłem nim jeździć, pożyczony rower przeżył niejedną traumę w podmokłej piwnicy. Tym razem jednak oprócz dętki musiałem też wymienić oponę...
Nie dość tego, wczoraj mój odtwarzacz mp3 wyzionął elektrodę. Tutaj o przypadku też mowy być nie może. Od jakiegoś czasu jestem pod urokiem funkcjonalności i designu iphona. Tego pierwszego malutkiemu iriverowi brakowało. Pewnie nie raz z tego powodu doświadczył ciężaru oskarżającego spojrzenia, i kto wie, może kompulsywnie zaciskających się uszu...

wtorek, 11 grudnia 2007

Gry

Ostatni raz w grę komputerową grałem kilka (prawie -naście) lat temu i był to zapewne surrealistyczny w pomyśle i realizacji Carmageddon, gdzie zadaniem jest zmasakrowanie samochodem jak największej ilości ludzi i zwierząt w jak najkrótszym czasie. Mniej więcej wtedy definitywnie doszedłem do wniosku, że równie wiele wrażeń, a i głębszych, radykalnych przemyśleń dostarcza choćby zbrodnicza wyobraźnia markiza de Sade. Dzisiaj jednak, w ramach zasłużonego odpoczynku, bardzo (bardzo!) chętnie pobawiłbym się przy Stubbs the Zombie (zwłaszcza, że wydali to też na Maca).



BTW, bóle ustępują...

piątek, 7 grudnia 2007

Ząb mądrości c.d.

Lekarz potwierdził źródło bólu: to ząb mądrości. Przepisał mocniejsze painkilery. Poklepał po plecach, powiedział gdzie szukać dentysty, gdyby coś zaczęło się babrać. I zapytał, czy nie potrzebuję kondomów, bo właśnie dostał wielką paczkę durexów do rozdania (antykoncepcja jest tu bezpłatna dla studentów, dziewczyny i chłopaki). Odpowiedziałem, że obecnie czuję się jak pobity i wykastrowany pies. Pokiwał uprzejmie głową.
Zjadłem dzisiaj łyżeczką rozpaćkanego banana, wessałem spaghetti z krewetkami i połknąłem 9 tabletek, jestem dziwnie otępiony.
Dlaczego "ząb mądrości"? Wiedza nie musi łączyć się z cierpieniem. Podejrzewam, że etymologia tego zęba ma chrześcijańskie...korzenie.

Ząb mądrości

Wczoraj rozpisywałem się o fondue, a dzisiaj nie mogę swobodnie przełknąć śliny, nie mówiąc już o musli z mlekiem.
Rośnie mi ząb mądrości. Całą prawą stronę mam dosłownie sparaliżowaną. A do gardła (też po jednej stronie) przyssała mi się chyba ośmiornica... Zwykle unikam "pain killerów", ale tym razem nawet dwa paracetamole nie pomogły.
Umówiłem się już z lekarzem. Mam nadzieję, że nie zawyrokuje infekcji i nie skieruje do dentysty: za jego usługi, bez względu na to czy publiczne, czy prywatne trzeba zawsze słono płacić. Czytałem niedawno w "Guardianie", że z tego powodu niektórzy próbują leczyć się sami. Odnotowano już kilka przypadków śmiertelnych.

Czekoladowe fondue

Jeśli ktoś jeszcze nie spróbował czekoladowego fondue, niech zrobi to jak najszybciej, bo nigdy nie wiadomo. Dawno tak nie jęczałem z rozkoszy, jedząc. Chłodne truskawki i malutkie kruche, budyniowe pączki maczane w gorącej, rozpuszczonej czekoladzie sprawiły mi spazmatyczną przyjemność porównywalną jedynie do najsilniejszych cielesnych doświadczeń.
Metafizyka czekoladowego fondue zawiera się w dychotomii temperatury (i jej przezwyciężenia) mieszanych składników (oprócz truskawek, świetnie sprawdzają się inne słodkie owoce, na przykład melon). Pierwszy mój jęk (który przenikał następne) wynikał z doświadczeniem jedności przeciwstawnych sobie jakości: gorącego i zimnego.
Istotna jest też dychotomia struktury: gorąca czekolada szybko zastyga na truskawce tworząc coś w rodzaju puszystej skorupki (brzmi absurdalnie, ale zapewniam, przyjemność czekoladowego fondue zawiera się właśnie w sprzecznościach). Tej dychotomii towarzyszy uczucie względności. Ktoś powie, że owa skorupka dowodzi zwycięstwa czekoladowego fondue nad relatywizmem, ale ja się z tym nie zgodzę. Rozbicie jedności jest dla mnie oczywiste: w ustach najbardziej wyczuwalna jest struktura truskawki, ale czekolada w tym czasie przyjemnie stygnie na wargach...
Dialektyka dwóch dychotomii nie jest taka prosta, jakby się wydawało. Pozostawiam to jednak waszej refleksji oraz eksperymentom. Ja już nie mogę doczekać się spróbowania klasycznego, serowego fondue...

czwartek, 6 grudnia 2007

Angielska powściągliwość

Jestem w Anglii od trzech miesięcy i nie widziałem jeszcze pary całującej się publicznie. Ba, pocałunek w policzek jest tutaj zachowywany raczej na wyjątkowe okazje. Dominującym publicznym wyrazem uczuć jest uprzejmość. Wszystko co nie mieści się w tej stopniowalnej kategorii jest uprzejmie niemile widziane...
Jak opresywna jest reguła powściągliwości zrozumiałem dwa dni temu na kolacji u pewnej przemiłej parki (ona - energetyczny mix kurdyjsko-angielski, on - flegmatyczny, włochaty Anglik). Ich ciała lepiły się ku sobie. Przez moją obecność zachowywali się jednak jak obmacujące się pod stolikiem dzieci ze szkółki niedzielnej (z perwersyjnym poczuciem wstydu). Przełamywanie reguł przeniesionych ze sfery publicznej współgrało z ilością wypijanego wina. Pierwsza butelka, a później druga, podpalając fajkę, po której wszystko wydawało się śmieszne...i ciała się uwolniły.

wtorek, 4 grudnia 2007

Narodziny

Window Water Baby Moving (Stan Brakhage, 1959)





Odważny film. Ze względu na formę. To nie obrazy krwi, stabuizowanych obszarów ciała robią na mnie wrażenie, tylko ich multiplifikacje i zestawienia eksploatujące wizualne aspekty porno/melodramatu (gatunków z pozoru sobie przeciwstawnych, oba mówią niemal wyłącznie o ciele, tylko inaczej).
Dojmujący jest brak dźwięku. Ból ma brata bliźniaka: przyjemność. W teledyskowym montażu obraz niemego krzyku łatwo łatwo rozpoznać jako westchnienie, ulgę.
Wrażenie robi konceptualny dramat przedstawienia: Brakhage chce pokazać doświadczenie jednocześnie od wewnątrz i na zewnątrz. Najchętniej wszedłby żonie w macicę, przez brzuch, do gardła. A do dyspozycji ma tylko nerwowe (dygoczące) ujęcia, zoom, reszta to metafory...

Urodziny powinny obchodzić wyłącznie matki. Czy to nasza zasługa, że jesteśmy?

niedziela, 2 grudnia 2007

Nowy pokój (prawie)

Zaczęło się od skargi w agencji, że w moim pokoju jest zimno. Nic zresztą dziwnego, znajduje się bezpośrednio nad wilgotną i chłodną piwnicą. W dodatku grzejnik jest w połowie zakryty przez oparcie dużego łóżka (po którym mógłby biegać sam Axl Rose na koncertach). Przy okazji poskarżyłem się, że szafka w moim biurku zaczyna się psuć i fotel jakiś niewyprofilowany...

Nie minęły dwa dni i przywieziono mi łóżko z nowym, bardzo wygodnym materacem. Na zdjęciu jest też Struś wysiadujący banany:


oraz nowy fotel ze stolikiem:


Dzięki drobnym przemeblowaniom mój pokój nabrał przestrzeni (niestety nie mogę jej uchwycić, skromna cyfrówka nie ma wystarczająco szerokiego obiektywu). W tym tygodniu mam też dostać grubszy dywan i zasłony, i piecyk elektryczny... Czy to wystarczy, nie wiem. Przeciągi od piwnicy są wyczuwalne nawet przy samym kaloryferze...

Swoją drogą, nie dziwię się, że tak się tu ceni polskich pracowników. Trzech Anglików składało moje nowe łóżko i fotel w 1,5 godziny! Jeden z nich pochłonięty był puszczaniem oka i przekonywaniem, że na nowym materacu mogę przelecieć cały uniwersytet, i wciąż będzie w dobrym stanie. Drugi z najbardziej debilnym uśmiechem (a la jąkający się bohater "Akademii Policyjnej) przyklejonym do twarzy przynosił przez godzinę stolik z samochodu. Następne pół godziny zajęło mu dokręcenie śrub. Napocił się tylko jeden z nich. Gdy już wychodzili z mieszkania, tamci poklepali go, że się nieźle narobił.
Nie żebym gloryfikował polskiego robotnika, jaki on nie jest smart. Do dzisiaj czuję smród jego sprytu w nozdrzach. Polski robotnik, żeby zwiększyć efektywność swojej pracy na osiedlu na warszawskim Dolnym Mokotowie nie korzystał z toi-toi, tylko srał, szczał i chlał gdzie popadnie. Wszystko to przy kilkumiesięcznych opóźnieniach w pracy. Szef firmy remontowej na skargi mieszkańców wzruszał tylko ramionami, od miesięcy szuka nowych ludzi...
Ot, Polakom chce się tu pracować, bo oszczędzając i egzystując w koczowniczych warunkach zarabiają tu kapuchę, jakiej nawet Tusk nie śmiałby im obiecać.

środa, 28 listopada 2007

Ciapaci lepsi od Mongołków

Dzisiaj na kolacji (schabowy z frytkami, ogórkami i surówką) u pewnych robotnych Polaków dowiedziałem się, że ludzie zamieszkujący Wyspy Brytyjskie dzielą się z grubsza na dwie grupy: mongołków (Anglików) i ciapatych (kolorowych). Mongołki to leniwe, kurwa, debile. W dodatku brzydkie, grube i ryże. Ciapaci też nie grzeszą inteligencją. Mają inny kolor skóry i inaczej śmierdzą, gdy się pocą. Ale im "jeszcze się chce pracować jako tako". To dzięki ciapatym Anglia dobrze prosperuje. Zupełnie osobną kategorię stanowię Polacy, ale też Czesi, Słowacy - Słowianie. To słoneczko Wielkiej Brytanii, kwiat, który zakwitł w zapomnianym przez polskiego Boga ogrodzie porośniętym przez zdegenerowane chwasty ciapato-mongołowate.

sobota, 24 listopada 2007

Elektryzujące: The Knife-Pass this on



Image tego duetu (brat i siostra), kazirodcza dwuznaczność i eksploracja pojęcia "mrok" na ich stronie szczególnie mnie nie podniecają. Ale co tam!
Nie wiem ile syntezatorów użyto do wyprodukowania tego utworu i niesamowitego głosu (brata?siostry?), efekt jaki jest, każdy słyszy. Synteza ognia i lodu: harmonijkowo-klawiszowa melodia i sterylny, dziwnie tępy beat spowity bardziej w kobiecym, niż męskim głosie. Urzekająco monotonny kawałek.
Jeden z tych, które nazywam Marcinkiewiczami mojego Itunes. Znam jego przyszłość: błyskotliwie podbije playlistę 25 najczęściej granych utworów, dostanie nawet własną okładkę. Przez parę dni będzie wystukiwać rytm mojej jazdy na rowerze, by zaraz ucichnąć na kilka miesięcy...

środa, 21 listopada 2007

Paczka z Polski

priorytetowa. Dotarła do mnie w zaledwie 21 dni.
Czy ktoś przeniósł ją na piechotę? Tłumaczyłoby to rozcięcia z obydwu stron. Wędrując z dalekiej, mitycznie zimnej Polski ktoś mógł na przykład chcieć założyć moją cieplejszą kurtkę, albo okryć się kocem. Lampka też mogła się przydać, może na jakimś polu namiotowym pod Gdańskiem...
Tylko dlaczego zniknęły wszystkie śrubki i śruby do lampki? Pewnie porwała je fala strajków wzburzona niedawno przez urzędników brytyjskiej poczty...

Swoją drogą, nie pierwszy to raz, kiedy przesyłka doszła do mnie w takim stanie. Chwilę grozy przeżyłem, gdy jedna z nich zawierała kartę kredytową. Na szczęście nikt nie chciał poużywać moich skromnych oszczędności i jeszcze skromniejszego kredytu.

poniedziałek, 19 listopada 2007

Plebejski smak

Wczoraj spadł śnieg. Niedużo, nakapało jak z przeziębionego siuśka przedszkolaka, i to pod komendą. Wystarczyło jednak, żeby przykryć śnieżnym puchem ulice. A mnie - wprawić w stan rozpasania. Zrobiłem sobie legowisko na łóżku przy kaloryferze, rozkraczony jak hardy kibic w metrze, nic, tylko poić i karmić, panisko, baszę, miśka emigracyjnego.
Pochłaniam w ilościach zakazanych, pogryzając mało, przełykając dużo - spaghetti. Proste: usmażyć mięso, wrzucić czosnek, pomidory, przyprawy, jeszcze makaron, trochę startego parmezanu... Do tego deser, żeby dogodzić. Ciastka typu "alberty" oblane czekoladą, maczam sobie w ryżowym puddingu. Gdybym miał pokłady wrażliwości Prousta, spadałaby na mnie lawina wspomnień. Ale ja nic, trawię, i uśmiecham się głupio do Lulu (albo Alberta; kot Arnold umarł - teraz przybiera w zależności od mojego nastroju i swojego zachowania, jedno z tych dwóch imion, jak uda się ustalić jego płeć - bo teraz to nie jest oczywiste - wybierzemy wspólnie jedno, albo i pozostaniemy przy obu).
Kot zresztą mojego rozbestwienia nie potępia, pobłaża, nawet jest uradowany. Tą pościelą rozwaloną, fałdami nie na miejscu, mną rozczochranym. No i pasta mu smakuje...
x
Puddingi ryżowe to temat na osobny wpis. W Polsce nie sprzedają ich w "czystej" postaci, czyli bez żadnych sosów, owoców etc. Ja najbardziej lubię w wersji "low fat", i wyłącznie sprowadzanego przez LIDL. W Sainsbury's mają za bardzo rozwodniony...
x
Śniegu już nie ma. Zmył go nagle deszcz, a mi przeszła zgaga (podejrzewam, że przyczyną nadmierne ilości czosnku dodawanego do spaghetti)...

sobota, 17 listopada 2007

Wracam po długiej przerwie

bo dwa koty w domu to nie przelewki. Trzeba nakarmić, ugłaskać, wyprowadzić na spacer, przepraszać, podziwiać, ignorować (bo gdy się kot rozpanoszy, trudno z nim wytrzymać)... Teraz został mi tylko jeden. Drugi wrócił do Polski samolotem Norwegian, gdzie podobno miłe i ładne stewardesy przykrywają kocykiem, i kto wie, może nawet szepczą do ucha kołysanki, żeby sny były jeszcze bardziej podniebne, a może nawet kosmiczne.
Ale żeby nie było tak słodko, obejrzyjcie STRASZNY film Leosa Caraxa "Sans Titre" (1997, na zamówienie Festiwalu w Cannes). Nie wywołuje może dreszczy, ale emocje przytrzymuje w stanie gotowości, pobudzając intelekt.

sobota, 10 listopada 2007

Dwa koty w jednym domu

Czy nie będą zazdrosne? Jeden o drugiego? Większy o mniejszego? Mniejszy o większego? Czy się nie pogryzą?

czwartek, 8 listopada 2007

Prawo w Anglii

Najbardziej absurdalne przepisy prawne - ranking

Brytyjskie Towarzystwo Prawnicze zapytało Brytyjczyków: który z obowiązujących przepisów jest najbardziej absurdalny? Zapewniamy, że ankietowani mieli w czym wybierać!

W Wielkiej Brytanii każdy przepis prawny obowiązuje do momentu oficjalnego odwołania. Skutek? Teoretycznie Brytyjczycy powinni dostosowywać się do przedziwnych nakazów i zakazów. Na szczęście nikt ich nie egzekwuje. Mimo to, polecamy przeczytać ten tekst przed wyjazdem do Anglii. Oto 10 najbardziej absurdalnych brytyjskich praw:

Miejsce 10. Można zabić Szkota w antycznym mieście York, ale tylko jeśli ma ze sobą łuk i strzałę. (...)

Miejsce 9. Łamie prawo ten, kto wejdzie do Parlamentu w zbroi. (...)

Miejsce 8. Zakaz zatajenia przed poborcą podatkowym informacji, których podatnicy... nie chcą mu przekazać. Jednak nie trzeba mówić poborcy tego, co według Ciebie mógłby wiedzieć. (...)

Miejsce 7. Głowę każdego nieżyjącego wieloryba znalezioną na wybrzeżu Wielkiej Brytanii trzeba oddać angielskiemu królowi. Ogon prawnie należy się królowej. (...)

Miejsce 6. Prawo mówi jednoznacznie: Angielki w ciąży mogą oddać mocz gdziekolwiek zechcą. Nawet do... czapki policjanta! (...)

Miejsce 5. Szkockie prawo nakazuje: musisz wpuścić do domu każdego, kto do Ciebie zapuka i powie, że... chce skorzystać z toalety. (...)

Miejsce 4. Jedzenie słodkich pasztecików w Boże Narodzenie jest zakazane! Przepis ten został wprowadzony przez Olivera Cromwella w XVII wieku. (...)

Miejsce 3. W Liverpoolu prawo do paradowania topless przysługuje - z nieznanych powodów - jedynie... sprzedawczyniom w sklepie z tropikalnymi rybkami. Nie mamy pojęcia, jaki związek mają z tym wszystkim tropikalne rybki...(...)

Miejsce 2. Każdy, kto naklei na kopercie znaczek z królową do góry nogami będzie oskarżony o... zdradę stanu! (...)

Miejsce 1. Zdecydowanie zwyciężył przepis, który mówi, iż zakazuje się zgonu w gmachu parlamentu! Ktoś ma pomysł, jak ukarać można zmarłego za ten występny czyn? (...)

Źródło: http://deser.gazeta.pl/deser/1,84842,4651479.html

środa, 7 listopada 2007

Indyjska reklama kondomów

A właściwie muzyczny film edukacyjny...

wtorek, 6 listopada 2007

Arnold zdominował

Kot Arnold pokochał moją torbę. Teraz gdy wchodzi do pokoju i nie zastaje jej rozłożonej (jak na zdjęciu) czeka cierpliwie przy łóżku jak wartownik, aż jej tam dla niego nie położę. A gdy raz próbowałem mu ją zabrać, on - z natury stoik, uosobienie łagodności - dał mi łapą po łapach! Oddałem, a co! Poddałem się jednak, gdy chwilę później miauknął ziewając jednocześnie (!), i zasnął...



poniedziałek, 5 listopada 2007

Pies też człowiek


Adaś Miauczyński z "Dnia Świra" nie musiałby w Anglii srać (sic!) sąsiadom pod blokiem, żeby nauczyć ich psich obowiązków. Nie tylko dlatego, że wielkie blokowiska z płyty są tu czymś raczej egzotycznym (dominują szeregowe, bliźniacze domki).
Powód jest inny. Parki w Anglii lśnią jak upudrowane niemowlęce pupy, bo za pozostawianie psich odchodów w miejscach publicznych grożą kary. Od 25 -1000 funtów. 
Jakimi kryteriami posługują się stróże wyznaczając karę, nie mam pojęcia. 25 funciaków za poranną kupkę ratlerka? 1000 za biegunkę doga arlekina? Może znaczenie ma miejsce i czas złożenia odchodów? Sam nie wiem, kupa schowana dyskretnie w krzakach wieczorową porą, a rozłożona bezczelnie na środku ścieżki w samo południe robi różnicę... 
Dodam, że nie ma udogodnień, którymi próbuje się skusić właścicieli czworonogów w Polsce: gratisowych szufelek i woreczków. Choć nie zdziwiłbym się, gdyby dostarczano im je prosto do domu. Sprawy publicznego porządku mają w Anglii pierwszorzędne znaczenie. Nie wiem jak w innych angielskich miastach, idea recyklingu traktowana jest w Derby bardzo serio. Przy każdym domu stoją - uwaga - cztery osobne kubły na śmieci! Dodatkowo papiery każe się wkładać do osobnego worka...

niedziela, 4 listopada 2007

Logika melodramtu/"All That Heaven Allows" Sirka

Ron (młody ogrodnik postury Marines): Kocham cię, Carry
Carry (wdowa z dwójką dzieci): Ja...Ja nawet nie myślałam o małżeństwie.
R: To jak myślisz, dlaczego się z tobą spotykam?
C: Nie wiem... nie widzisz, że to niemożliwe?
R: Nie. Tylko to się liczy.

sobota, 3 listopada 2007

Francuskie croissanty po angielsku


Anglicy nie mają umiaru w kolonizacji kulinarnej...Czy ktoś zna sposób na zjedzenie w miarę estetycznie takiego rogala z truskawkami lub owocami na wierzchu? Nożem i widelcem? Włożyć w całości do gardła?
I co do tego zamówić? Przecież nie espresso. Raczej kubek mleka, kakao może...

Living on the edge with Jesus


Światło z nieba przesłania groby, jeśli dobrze nie widać...

Robin Hood nie jest Kevinem Costnerem

Przygody Robina Hooda inwigilowały moją dziecięcą wyobraźnię. Gdy tylko wysiadłem z autobusu w Nottingham, natychmiast zacząłem węszyć ślady obecności słynnego banity. Miałem oczywiście świadomość, że poruszam się raczej po terenie jego wroga. Jednak po lekturze ostatnich doniesień, że w lesie Sherwood nie miałaby gdzie się schować wiewiórka, a co dopiero bitna drużyna tego średniowiecznego socjalisty, stwierdziłem, że nie zostało mi nic innego jak pomniki pamięci:


czwartek, 1 listopada 2007

Kot Arnold

żyje. Nie było go parę dni, ale ostatnie dwa wieczory znów przesypia u mnie.
Uwielbia polską kiełbasę (która niespodziewanie przywędrowała do mnie niedawno, w towarzystwie świeżo ulepionych pierogów)! Wariuje, gdy tylko widzi, że zbliżam się do lodówki i ją wyciągam: tarza się po podłodze, kręci ogonem, staje na dwóch łapach. Szalony!
Lubi Pulp i Radiohead, ale to zrozumiałe. Przy Szopenie natychmiast zasypia. Kazik go irytuje.

Douglas Sirk i ja/Co ja tu robię cz.III



Tak wygląda kinoman, który niespodziewanie dostaje w ręce wielki box filmów na DVD, których nie mógł obejrzeć w swoim kraju, ani w żaden inny sposób ściągnąć z sieci. To będzie filmowy weekend, nie ma co!
Zwlekałem trochę z opisem zajęć, bo chciałem to zrobić na chłodno, aż miną emocje wynikające z faktu, że się po prostu rozumie komunikaty wysyłane w języku obcym. Po pierwsze, właściwie każdym zajęciom (nawet tym z modułu "Kultury popularnej") towarzyszą projekcje filmów, puszcza się muzykę etc. co należy ocenić pozytywnie, zwłaszcza że wszystkie wyświetlane są na wielkich rzutnikach poprzez projektor i każda sala wyposażona jest w świetny system nagłośnienia.
Na szczęście większość moich modułów to ćwiczenia, nie wykłady, więc nie jest monotonnie. Odnośnie "poziomu", mam mieszane uczucia. Dyskusje na ogół podyktowane są wcześniejszymi pytaniami do zajęć. Pytania są dość ogólne, a odpowiedzi niestety często też nie przekraczają pewnego poziomu ogólności, który - bardzo dobrze to wspominam - dawało się nie raz przekroczyć na zajęciach na UW.
Z drugiej strony, nie narzekam, bo bardzo dużo zagadnień tu poruszanych, to rzeczy dla mnie zupełnie nowe. Szkoda tylko, że bardzo rzadko przekracza się to, co było wcześniej zadane do przeczytania
Nawiasem mówiąc, zadaje się naprawdę dużo! Czasem to lista nawet kilku książek, nie rozdziałów!

środa, 24 października 2007

wtorek, 23 października 2007

Usnął

przy "Żółtych Kalendarzach" Szczepanika...

Lucat

Chyba postanowił zostać dziś na noc. Puszczam mu Franka Kimono, żeby oswoił się ze słowiańskim brzmieniem. Bardzo spodobały mu się Złote Przeboje Socjalizmu i "Kochać" Piotra Szczepanika. Szczebiocze za to uszami ze zdenerwowania, gdy tylko usłyszy Mieczysława Fogga...


Inni ludzie

Dzisiaj zadzwoniła do mnie Carole Simone (wykładowczyni "Śmierci i społeczeństwa") i powiadomiła, że spóźni się 15 minut na spotkanie, na którym mamy ustalić temat mojego eseju, i czy potwierdzam przyjście. Zamurowało mnie!
Nie wiem jeszcze czy taka troska o studenta jest tutaj wyjątkiem czy regułą, ale na pewno relacje między wykładowcami i studentami w większości przypadków są luźniejsze. Maile adresuje się personalnie, a i bariera "pana"/"pani" nie występuje. Wczoraj kierownik zakładu filmoznawczego zagadnął mnie, gdy oglądałem tablicę z ogłoszeniami. Zaczął wypytywać, czy mi się tu podoba, opowiedział jak był kiedyś na żydowskim weselu w Polsce i strasznie mu się nudziło i wypił tylko jeden kieliszek wódki...
Kot Arnold od dwóch dni spędza u mnie popołudnia (czeka na mnie, gdy wracam z uczelni!). Jest szalenie pieszczotliwy i... leniwy. Na przykład gdy za pierwszym razem wskoczył na przygotowaną dla niego "kopkę" pościeli i prześcieradła, z radości zaczął wbijać weń pazurki, gdy nie mógł poradzić sobie z wyjęciem jednego, ułożył się już w tym miejscu. Napisałbym więcej, ale właśnie leży na moich wyciągniętych nogach (jak widać na zdjęciu) i jest zazdrosny, że ręce stukają w klawiaturę, a nie pieszczą jego...

niedziela, 21 października 2007

I dobrze się stało

Skończył się ten straszny sen Polski: sejm bez Samoobrony i LPR! Bez szczytującego Kaczora.
Trochę szkoda, że LID wypadł tak słabo. Potrzebny jest w Polsce nowy, bardziej wyrazisty ruch lewicowy... I dobrze będzie, jeśli utworzy się w opozycji do prawicy utrzymującej europejskie standardy.
Będę spać dziś spokojniej.

Głowy pluje jesień



Narzekałem na pogodę, ale gdy słyszę, że w Polsce już śnieg i mróz, i deszcze i plucha, to z zawiści tylko uśmiecham się i wystawiam oczy ku ciepłemu, jesiennemu słońcu. Wsłuchuję się, jak monstrualnie wielkie, przesuszone liście łamią się przyjemnie pod stopami (jak opłatki). Bratam się z wiewiórkami (dominują szare, nie tak urodziwe jak ich rude środkowoeuropejskie siostry).
Idealna pogoda na Madness, słucham na okrągło "Our House", "Baggy trousers" i "House of fun". Ich psychopatyczne harmonijki i pianina doprowadzają mnie do euforii. I te szalone dzwonki... Gdybym był ministrantem zrobiłbym wszystko (no, prawie wszystko), żeby w czasie mszy potrząsać dzwonkami...

wtorek, 16 października 2007

Dyskryminacja analna w Irlandii

Wedle poradnika zdrowia seksualnego dla mężczyzn, który znalazłem dziś w uniwersyteckiej przychodni (dlaczego byłem w przychodni może innym razem), z uciech seksu analnego w Irlandii Północnej mogą korzystać wyłącznie osoby homoseksualne (o ile skończyły 17 lat). Osoby heteroseksualne dupczyć się przekornie nie mogą, bo to nielegalne!
Dlaczego Irlandia objęła troską wyłącznie zadki heteroseksualne, nie wiadomo. Nie ma też informacji o osobach biseksualnych ani transseksualnych.
Poradnik jest sygnowany przez Ministerstwo Zdrowia, wydany w 2000 roku. Jeśli coś się w tej sprawie zmieniło, piszcie.

Kot Arnold



Angielskie koty uliczne mają charakter czarnej herbaty z mlekiem i miodem: są łagodne, przylepne i nadmiernie słodkie. W mojej okolicy natrafiłem tylko na jednego, i w dodatku w dramatycznych okolicznościach. Gdy tylko zobaczyłem, jak to wielkie kocisko spaceruje z godnością i ogonem podniesionym do góry, tuż pod moim oknem, natychmiast wybiegłem mu na spotkanie. Bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język i tak miło mruczał, gdy drapałem go po grzbiecie, że postanowiłem zabrać do domu, nakarmić, i zostawić... Nie chciałem go brać "siłą" (bez zoofilskich skojarzeń!), wolałem przekonać argumentem... i poszedłem po kawałek żółtego sera. I właśnie wtedy zza skrzyżowania wybiegła staruszka w kapciach (!) wykrzykując "Arnold, Arnold!". Arnold nie zareagował, podbiegł do mojej wyciągniętej dłoni i dał jasno do zrozumienia, gdzie mu lepiej. Po chłodnym przywitaniu i jeszcze chłodniejszej rozmowie o pogodzie, staruszka porwała Arnolda, i od tego czasu już się nie widzieliśmy.

Rower


Kto nigdy nie jeździł rowerem szosowym, ten nie wie. Ja też nie wiedziałem, dopóki nie znalazłem tej starej włoskiej kolarzówki w piwnicy: przyjemność jazdy na takim rowerze jest z zupełnie innej parafii, jeśli nie innego wyznania. Konstrukcja ograniczona do minimum, brak błotników, lżejsza rama, większe i cieńsze opony: wszystko to sprawia, że jeździ się zwrotniej, szybciej, bardziej... gibko. Poruszanie się tym stworzeniem po nierównych chodnikach jest bardzo utrudnione. Na szczęście w Derby nie brakuje idealnie prostych ścieżek rowerowych. A jeśli brakuje, to można śmiało wjechać na jezdnię, kultura jazdy zaskoczy każdego przybysza z dzikiej Polski (o ile najpierw przyzwyczai się - co nie jest takie proste - do lewostronnego ruchu, który obowiązuje także na chodnikach czy korytarzach).

niedziela, 14 października 2007

Prześladuje mnie Donald Tusk



To nie żarty. Posunięta w wieku (wybaczcie takie metafory, naprawdę przestaję myśleć w języku polskim), pomarszczona, pognieciona wersja przewodniczącego PO przykleiła się znienacka do sąsiedniego okna. Będąc w uprzywilejowanej pozycji spogląda na mnie i Grassfathera bezpardonowo, z góry. Nie żebym miał obsesję na punkcie prywatności (wręcz przeciwnie), ale śledząc uważnie medialne sztafety Donalda Tuska, mam już po prostu dosyć jego kanciastej sylwetki, głęboko osadzonych i paradoksalnie wyłupiastych oczu. I krzyknąłem: Donaldzie Tiusku, liw mi elołn! Ale on nic. Uśmiechał się tylko ze spokojem i milczał.
Skąd pochodzi ten niezmącony w dzień i w nocy uśmiech przewodniczącego PO, zrozumiałem po ostatniej zwycięskiej debacie z naprawdę pierdołowacie zachowującym się Kaczyńskim. I wtedy doszliśmy do porozumienia. Tak, wyniesie się, przestanie inwigilować. Ale dopiero jak pojadę w przyszłą niedzielę do Birmingham (tam znajduje się najbliższy okręg wyborczy), i oddam głos na PO. Przytaknąłem.
Żeby była jasność, nie ściemniałem, że popieram jego program, że w ogóle go lubię. Ale zgodnie ustaliliśmy, że w obecnej sytuacji politycznej przypominającej hybrydę horroru i burleski, PO to jedyny rozsądny wybór. Zwłaszcza jeśli wzmocni go później lewicowy (w polskich warunkach trzeba dodać "tak zwany") akcent.

A ja sobie gram...

piątek, 12 października 2007

Co ja tu robię cz.2 (biblioteka)

Dużo czasu spędzam w uniwersyteckiej bibliotece. Powodów jest kilka, a pierwszym na pewno nie jest konieczność czytania lektur na zajęcia, bo te są dystrybuowane przez UDO (to angielski odpowiednik naszego USOS-a?u?). Wykładowcy większość potrzebnych tekstów "zostawiają" w odpowiednich zakładkach. Studenci mogą je ściągać i czytać na ekranie monitora lub drukować w bibliotece lub domu. Nikt nie ma moralnych dylematów czy tak wolno czy nie, bo Uniwersytet na wszystkie teksty wykupuje odpowiednie licencje. Prawda, że to praktyczne i mądre?
Jeśli UDO nie jest łaskawe, trzeba wyruszyć na łowy do bibliotecznych zbiorów (otwartych). Nie wiem jak w przypadku innych działów, filmoznawczy jest znacznie bogatszy od tego z warszawskiego BUWu; na moje upośledzone, okularzone oko 5-6 razy większe. I właśnie dlatego jestem tu częstym gościem. Przyciąga też świetnie wyposażona m e d i a t e k a z klasykami i nowościami na DVD...
Nazwijcie to zbawieniem lub barbarzyństwem, nie trzeba, ba, nie można tu nie wejść np. z kurtką lub plecakiem. Bo nie ma szatni! Brak szatnianego ceremoniału sprzyja szybkim odwiedzinom. Z drugiej strony nie jest to wygodne, gdy chce się posiedzieć w bibliotece dłużej i przemieszczać między różnymi działami...Coś za coś. 

wtorek, 9 października 2007

Co ja tu robię

Powinienem był to zrobić chyba na samym początku... Do Derby przyjechałem na studia. Od razu zaznaczam, że nie jestem na żadnym stypendium. Nie mam żadnych przywilejów finansowych i za wszystko muszę płacić włącznie z zakwaterowaniem i kosztami studiów (w Anglii wszystkie studia są płatne, ale każdy ma prawo ubiegać się o pożyczkę, którą trzeba spłacić, gdy się będzie zarabiać koło 15000GBP rocznie).
Bycie-nie-na-stypendium może mieć swoje zalety. Dzięki twardym negocjacjom zostałem przyjęty od razu na trzeci rok studiów łączonych (joint honours) film studies & popular culture, i jeśli wszystko pójdzie dobrze, do Polski wrócę z dyplomem.
Co wcale nie będzie takie proste. Dlaczego? Bo studia tutaj wymagają od studenta ogromnego nakładu ciężkiej i systematycznej pracy. W tym semestrze mam 6 zajęć (większość trwa 3 godziny!) plus dwa moduły przeznaczone na indywidualny tutorial (który w praktyce oznacza konsultowanie postępów pracy nad rozprawą licencjacką z opiekunem naukowym). Wszystkie są jednosemestralne i warunkiem zaliczenia wszystkich jest napisanie eseju, co w praktyce oznacza, że do początku stycznia muszę wyprodukować aż 6 tekstów po ok. 3500 słów (10-15 stron), a w międzyczasie przygotowywać dodatkowo licencjat (ok.25 stron)! W następnym semestrze tak samo...
Ciąg dalszy o studiach w UK nastąpi niebawem. Mam na jutro dwie ciężkie książki do opracowania...

poniedziałek, 8 października 2007

Grassfather


Chciałbym przedstawić Wam Grassfathera. Jest ze mną od początku pobytu w Derby, towarzyszy w nauce, wspiera w trudnych chwilach węglikowymi oczętami.
Mam wątpliwości czy jego rozwój przebiega prawidłowo. Wedle wszelkich badań nad gatunkiem Grassfather powinien być najpierw małym "grasięciem". Jednak gdy pierwszy raz wystawił się ku słońcu, na buźce pojawił mu się krótki, choć zrazu twardy zarost, który ewoluował - co widać - do długich i miękkich wąsów i brody. W obliczu tego faktu trzeba uznać przypadek Grassfathera za patologiczny.
Kim jest Grassfather? Próbuję zrekonstruować jego przeszłość, jednak wiele wskazuje na to, że nie uda mi się odtworzyć spójnej historii. Za wiele niewiadomych! Wciąż nie rozumiem, dlaczego grassfather nie ma rączek i co się stało z jego nosem. Dlaczego ma tak monstrualnie duże uszy i kto sadystycznie obwiązał go wstążkami...?

niedziela, 7 października 2007

Nie samym chlebem i winem...


Żeby nie było, że zajmuje mnie tu jedynie objadanie się i opijanie, zamieszczam dowód intelektualnego rozwoju: jak zauważycie, większość tych książek wypożyczyłem na jeden tydzień! 
No!

Upodlenie

Wiem, miało być o życiu naukowym, wyzwaniach intelektualnych, uniesieniach duchowych. Będzie jednak o najniższych pobudkach. Wczoraj wieczorem zostałem porwany do wyjścia z domu argumentacją, że będąc w Derby już prawie dwa tygodnie, powinienem przekonać się organoleptycznie, jak wygląda i smakuje "angielska kultura picia" (sic!).
W skrócie da się powiedzieć, że jest jak angielska kuchnia: zuchwała w wyborze i mieszaniu składników, mało celebracyjna, krzykliwa. Pierwsze co widzi imprezowicz zbliżający się do właściwego centrum upojenia to przelewające się z klubu do klubu masy ludzi w ilości niespotkanej przeze mnie wcześniej w żadnym polskim mieście, nawet w Krakowie, Poznaniu czy Wrocławiu (nie wymieniam wyludniającej się po zmierzchu, nie mówiąc już o świcie - Warszawie). Jest gęsto, hucznie, kolorowo, multijęzkowo, multiwiekowo. Szybko zrozumiałem, że zasada wizualnie dominującej praktyki angielskiej kultury picia mówi: idź do klubu, wypij jak najszybciej szota (od 3GBP), piwo (2,50-3GBP), co chcesz, byle było procentowe i fuck off, tu już nie wracamy. Pierwszej zasadzie towarzyszy zakaz: nie pożądaj szota raz wypitego, ani żadnego składnika, który jego jest. I naprawdę nie pamiętam, co roił sobie mój organizm mając w sobie dwa piwa, gdy sięgnął po rozlewaną pokątnie przez znajomą barmankę bazookę, jedną i drugą, i malibu, jedne, drugie... A później jeszcze wchłonął podłego hamburgera składającego się z podgrzanej bułki i kawałka krwistego mięcha. Mógł myśleć, że zhardział po kilku posiłkach podkręconych glutenem, że angielskie powietrze i deszcze uodporniły go na sprawdzoną w Polsce regułę niemieszania alkoholi. O skutkach tej pokrętnej logiki nie muszę chyba rozwodzić się szerzej. Dość powiedzieć, że doświadczenie angielskiej kultury picia wspominam dzisiaj gorzko, by nie powiedzieć kwaśno.
W angielskich klubach obowiązuje zakaz palenia papierosów. Wiele z nich zachęca palaczy do praktykowania nałogu w wydzielonych "strefach". Ale nawet wtedy można spodziewać się, że to oddzielone od sali zaplecza na świeżym powietrzu. Gdy pytałem chłopaków (palaczy), czy nie przeklinają zakazu w zimie, wzruszyli tylko ramionami przykrytymi zaledwie cieniutkimi podkoszulkami (kiedy moje drżały z zimna pod kurtką).

środa, 3 października 2007

Beef Madras i inne

Wedle sugestii, angielskich kulinarnych przysmaków ciąg dalszy. Beef madras (zdjęcie niżej), które jadłem wczoraj nie jest dziwactwem nadzwyczajnym. Ot, ryż z mięsem wołowym w paćkososie pomidorowo-cebulowo-paprykowym, diablo zresztą pikantnym.
Bardziej ekscentryczną paćkę spróbowałem dzisiaj: ryż z ziemniakami (!), kalafiorem, groszkiem i rodzynkami w sosie curry. Choć w całości danie wyglądało jeszcze gorzej niż beef madras (niestety nie mam zdjęcia), było smaczne! Dzięki curry znikł ten specyficzny kalafiorowy zapaszek, który do tej pory kojarzył mi się wyłącznie z zapachem gotowanej nieświeżej skarpetki.
Mogłem zmierzyć się z jeszcze większą perwersją serwowaną od 10: fasolka z frytkami i grillowanymi kawałkami kiełbasy. Ale za krótko tu jeszcze jestem, żeby podjąć to wyzwanie...


wtorek, 2 października 2007

Jazda

Zgoda, Derby nie jest miastem łatwym do topograficznego uchwycenia. Dużo tu wąskich uliczek oderwanych od głównych arterii, które same zakręcają w najmniej spodziewanych miejscach. Ba, Londyn dzięki gęstej sieci linii metra jest komunikacyjnie przyjaźniejszy. Czy to jednak wystarczy, żeby wytłumaczyć, że drogę, która według mapy google wynosi 2,2mile, mój lokator mieszkający w Derby od nastu lat, przemierzył w 1,5 godziny nie zdejmując nogi z gazu?Przysięgam, nawet R., który - jak do tej pory mniemałem - stanowi pewne ekstremum przypadku braku orientacji w terenie, mógłby się poczuć przy Benie jak przewodnik niewidomych turystów w Tokio.
My naprawdę w pewnym momencie wjechaliśmy do innego miasta! Jeśli Ben w ten sposób sprytnie zaaranżował dla mnie wycieczkę po okolicach Derby, to mu się udało! Ale chyba nie, spóźnił się z tego powodu do pracy...

poniedziałek, 1 października 2007

Licencja na spłukiwanie

Z serii "o jak tu drogo". Ci którzy narzekają w Polsce na abonament telewizyjny, niech wiedzą, że w Anglii trzeba za niego płacić rocznie 135,50GBP! (kto nie zna przelicznika walutowego, niech pomnoży kwotę razy ok.5.5).
Koszt abonamentu oczywiście podzielę z moimi współlokatorami Benem i Andrew, ale jak na średniozamożnego studenta z Polski, który jeszcze (!) nie pracuje i z powodów praktycznych i finansowych musi kupić sobie rower i drukarkę, to kwota niemała!
Powiecie: nie płać, idź na obiad, wypij Guinnessa i...olej to. Angielskie prawo jest jednak bezwzględne: podpisałeś Polaczku Co Kombinatorstwo PRLowskie Wyssał Z Mlekiem Matki umowę o wynajem w domu, w którym jest wspólny telewizor, więc płać i oglądaj najlepsze na świecie serwisy informacyjne, seriale komediowe i Nigellę co oblizuje lubieżnie palce. A jak nie, to czekaj na kontrolę i płać 1000 funciaków kary.
Pytanie: czy doczekalibyśmy się w kraju przynajmniej jednego zabawnego serialu komediowego, gdyby Polacy płacili tak zawrotne sumy na telewizję publiczną? Odpowiedź: nie płaciliby.

niedziela, 30 września 2007

Rewizje

Jestem w Derby prawie od tygodnia i zaczynam się przyzwyczajać. W pierwszej kolejności do pogody. Nie wiem jak w innych częściach Wyspy, środkowa często i chętnie przyciąga do siebie deszcze, zimne i porywiste wiatry. Nie lubi słońca. Ja - wręcz przeciwnie.
W drugiej kolejności przyzwyczajam się do ludzi, którzy nic sobie z tych podłych warunków klimatycznych nie robią. I kiedy ja zaciskam z zimna zęby, ubrany po pachy (?), oni beztrosko i statecznie spacerują w podkoszulkach. I zapewniam, że nie są to przypadki odosobnione (co spróbuję niebawem udowodnić).
Odnośnie angielskiej kuchni, to nie wiem czy bardziej drażni mój żołądek, czy zmysły estetyczne. Finanse nie pozwalają mi na stołowanie się nawet w podrzędnych knajpach (tutaj za kebaba trzeba zapłacić ok. 4-5 GBP, a za danie główne od 6,5-7 funciaków), więc moja opinia nie będzie wiarygodna. Jednak dotychczasowe, skromne, bo przetrawione w uniwersyteckiej stołówce lub w domu na kanapie "doświadczenia" każą myśleć mi o tej kuchni jak o libertyńskim zdziwaczałym ekscesie, którego zasadą jest mieszanie różnych składników wbrew wszelkim przyjętym normom. Przykłady niżej.




Przysięgam, to lasagne! W uniwersytecekiej stołówce, 3,50GBP








Obok "spaghetti bolognese". To już specjalne danie dla degeneratów. Ok. 2 funciaki w Sainsbury's. Danie typu odgrzej i nakarm ubogich. Może dobrze nie widać, w tej pomidorowej mazi było sporo mięsa wołowego. Trochę obawiałem wkładać się go do ust, bo konsumpcji towarzyszył mi powabny głos spikerki BBC relacjonującej, że "Foot-and-mouth disease has been confirmed at a farm in Surrey where cattle where slaughtered on suspicion of being infected". Słowa unaocznił najazd kamery na zielono-niebieski język krowy. Mimo to, smakowało nie aż tak źle, jak wygląda...