niedziela, 23 grudnia 2007

Padnięty

po imprezie, o której pisać nie będę, bo niektórym z oburzenia oście z biednego karpia staną w gardle.
Atmosferę świąt odczuwam tutaj za pośrednictwem jeszcze bardziej uprzejmych i jeszcze milszych kasjerów w super-marketach, świątecznych-sensacyjnych-promocjach. Dla równowagi i dla zabawy sprawdzam, co w świecie kapel death i black metalowych piszczy.
Zaczynam od Cannibal Corpse. Okazuje się, że chłopaki jeszcze się nie zjedli. Oszczędzają za to na czym mogą, tylko nie gardle:


Później wspominam black metalowe kurioza:



A na koniec znaną przeróbkę:


I aż lekko się robi na duchu.

piątek, 21 grudnia 2007

W Ten Czas

Hej ziomeczki się wsłuchajcie
Z treści waszych serc
Nowinę wyczytajcie
W Ten Czas
Rodzinkom ją przekażcie!
W Ten Czas, w Ten Czas
Czasu nie traćcie
(Ciebie prosimy)
Joł, joł, joł!
(Wysłuchaj nas Panie)

środa, 19 grudnia 2007

Lola

Czasem sobie rysuję...

wtorek, 18 grudnia 2007

Esej / "Wielka tłusta lesba"

Wczoraj zaniosłem pierwszy esej do oceny. Do 4 stycznia muszę oddać dwa kolejne - przecież to nieludzkie!
Składanie prac jest tutaj znacznie bardziej sformalizowane, niż na UW. Z tekstem poszedłem nie do osoby, która będzie to czytać, tylko do Centrum Studenckiego, gdzie załatwia się większość spraw (włącznie z miejscem parkingowym...). Praca dostała pieczątkę i komputer już wie, że nie musi mi wysłać SMSa z powiadomieniem (jak zrobił to np. gdy opuściłem raz zajęcia).
Pamiętacie skecze "Małej Brytanii" z niegrzeczną i niepoprawną politycznie sekretarką Lindą Flint? Nie dziwcie się, że większość jej interesantów chce przedłużyć termin oddania eseju!

środa, 12 grudnia 2007

Mój pech


Dokładnie trzy tygodnie temu przebiła mi się dętka w rowerze. Dzisiaj odkryłem, że druga też zdechła... Nie żebym skarżył się na zrządzenie losu. Zanim zacząłem nim jeździć, pożyczony rower przeżył niejedną traumę w podmokłej piwnicy. Tym razem jednak oprócz dętki musiałem też wymienić oponę...
Nie dość tego, wczoraj mój odtwarzacz mp3 wyzionął elektrodę. Tutaj o przypadku też mowy być nie może. Od jakiegoś czasu jestem pod urokiem funkcjonalności i designu iphona. Tego pierwszego malutkiemu iriverowi brakowało. Pewnie nie raz z tego powodu doświadczył ciężaru oskarżającego spojrzenia, i kto wie, może kompulsywnie zaciskających się uszu...

wtorek, 11 grudnia 2007

Gry

Ostatni raz w grę komputerową grałem kilka (prawie -naście) lat temu i był to zapewne surrealistyczny w pomyśle i realizacji Carmageddon, gdzie zadaniem jest zmasakrowanie samochodem jak największej ilości ludzi i zwierząt w jak najkrótszym czasie. Mniej więcej wtedy definitywnie doszedłem do wniosku, że równie wiele wrażeń, a i głębszych, radykalnych przemyśleń dostarcza choćby zbrodnicza wyobraźnia markiza de Sade. Dzisiaj jednak, w ramach zasłużonego odpoczynku, bardzo (bardzo!) chętnie pobawiłbym się przy Stubbs the Zombie (zwłaszcza, że wydali to też na Maca).



BTW, bóle ustępują...

piątek, 7 grudnia 2007

Ząb mądrości c.d.

Lekarz potwierdził źródło bólu: to ząb mądrości. Przepisał mocniejsze painkilery. Poklepał po plecach, powiedział gdzie szukać dentysty, gdyby coś zaczęło się babrać. I zapytał, czy nie potrzebuję kondomów, bo właśnie dostał wielką paczkę durexów do rozdania (antykoncepcja jest tu bezpłatna dla studentów, dziewczyny i chłopaki). Odpowiedziałem, że obecnie czuję się jak pobity i wykastrowany pies. Pokiwał uprzejmie głową.
Zjadłem dzisiaj łyżeczką rozpaćkanego banana, wessałem spaghetti z krewetkami i połknąłem 9 tabletek, jestem dziwnie otępiony.
Dlaczego "ząb mądrości"? Wiedza nie musi łączyć się z cierpieniem. Podejrzewam, że etymologia tego zęba ma chrześcijańskie...korzenie.

Ząb mądrości

Wczoraj rozpisywałem się o fondue, a dzisiaj nie mogę swobodnie przełknąć śliny, nie mówiąc już o musli z mlekiem.
Rośnie mi ząb mądrości. Całą prawą stronę mam dosłownie sparaliżowaną. A do gardła (też po jednej stronie) przyssała mi się chyba ośmiornica... Zwykle unikam "pain killerów", ale tym razem nawet dwa paracetamole nie pomogły.
Umówiłem się już z lekarzem. Mam nadzieję, że nie zawyrokuje infekcji i nie skieruje do dentysty: za jego usługi, bez względu na to czy publiczne, czy prywatne trzeba zawsze słono płacić. Czytałem niedawno w "Guardianie", że z tego powodu niektórzy próbują leczyć się sami. Odnotowano już kilka przypadków śmiertelnych.

Czekoladowe fondue

Jeśli ktoś jeszcze nie spróbował czekoladowego fondue, niech zrobi to jak najszybciej, bo nigdy nie wiadomo. Dawno tak nie jęczałem z rozkoszy, jedząc. Chłodne truskawki i malutkie kruche, budyniowe pączki maczane w gorącej, rozpuszczonej czekoladzie sprawiły mi spazmatyczną przyjemność porównywalną jedynie do najsilniejszych cielesnych doświadczeń.
Metafizyka czekoladowego fondue zawiera się w dychotomii temperatury (i jej przezwyciężenia) mieszanych składników (oprócz truskawek, świetnie sprawdzają się inne słodkie owoce, na przykład melon). Pierwszy mój jęk (który przenikał następne) wynikał z doświadczeniem jedności przeciwstawnych sobie jakości: gorącego i zimnego.
Istotna jest też dychotomia struktury: gorąca czekolada szybko zastyga na truskawce tworząc coś w rodzaju puszystej skorupki (brzmi absurdalnie, ale zapewniam, przyjemność czekoladowego fondue zawiera się właśnie w sprzecznościach). Tej dychotomii towarzyszy uczucie względności. Ktoś powie, że owa skorupka dowodzi zwycięstwa czekoladowego fondue nad relatywizmem, ale ja się z tym nie zgodzę. Rozbicie jedności jest dla mnie oczywiste: w ustach najbardziej wyczuwalna jest struktura truskawki, ale czekolada w tym czasie przyjemnie stygnie na wargach...
Dialektyka dwóch dychotomii nie jest taka prosta, jakby się wydawało. Pozostawiam to jednak waszej refleksji oraz eksperymentom. Ja już nie mogę doczekać się spróbowania klasycznego, serowego fondue...

czwartek, 6 grudnia 2007

Angielska powściągliwość

Jestem w Anglii od trzech miesięcy i nie widziałem jeszcze pary całującej się publicznie. Ba, pocałunek w policzek jest tutaj zachowywany raczej na wyjątkowe okazje. Dominującym publicznym wyrazem uczuć jest uprzejmość. Wszystko co nie mieści się w tej stopniowalnej kategorii jest uprzejmie niemile widziane...
Jak opresywna jest reguła powściągliwości zrozumiałem dwa dni temu na kolacji u pewnej przemiłej parki (ona - energetyczny mix kurdyjsko-angielski, on - flegmatyczny, włochaty Anglik). Ich ciała lepiły się ku sobie. Przez moją obecność zachowywali się jednak jak obmacujące się pod stolikiem dzieci ze szkółki niedzielnej (z perwersyjnym poczuciem wstydu). Przełamywanie reguł przeniesionych ze sfery publicznej współgrało z ilością wypijanego wina. Pierwsza butelka, a później druga, podpalając fajkę, po której wszystko wydawało się śmieszne...i ciała się uwolniły.

wtorek, 4 grudnia 2007

Narodziny

Window Water Baby Moving (Stan Brakhage, 1959)





Odważny film. Ze względu na formę. To nie obrazy krwi, stabuizowanych obszarów ciała robią na mnie wrażenie, tylko ich multiplifikacje i zestawienia eksploatujące wizualne aspekty porno/melodramatu (gatunków z pozoru sobie przeciwstawnych, oba mówią niemal wyłącznie o ciele, tylko inaczej).
Dojmujący jest brak dźwięku. Ból ma brata bliźniaka: przyjemność. W teledyskowym montażu obraz niemego krzyku łatwo łatwo rozpoznać jako westchnienie, ulgę.
Wrażenie robi konceptualny dramat przedstawienia: Brakhage chce pokazać doświadczenie jednocześnie od wewnątrz i na zewnątrz. Najchętniej wszedłby żonie w macicę, przez brzuch, do gardła. A do dyspozycji ma tylko nerwowe (dygoczące) ujęcia, zoom, reszta to metafory...

Urodziny powinny obchodzić wyłącznie matki. Czy to nasza zasługa, że jesteśmy?

niedziela, 2 grudnia 2007

Nowy pokój (prawie)

Zaczęło się od skargi w agencji, że w moim pokoju jest zimno. Nic zresztą dziwnego, znajduje się bezpośrednio nad wilgotną i chłodną piwnicą. W dodatku grzejnik jest w połowie zakryty przez oparcie dużego łóżka (po którym mógłby biegać sam Axl Rose na koncertach). Przy okazji poskarżyłem się, że szafka w moim biurku zaczyna się psuć i fotel jakiś niewyprofilowany...

Nie minęły dwa dni i przywieziono mi łóżko z nowym, bardzo wygodnym materacem. Na zdjęciu jest też Struś wysiadujący banany:


oraz nowy fotel ze stolikiem:


Dzięki drobnym przemeblowaniom mój pokój nabrał przestrzeni (niestety nie mogę jej uchwycić, skromna cyfrówka nie ma wystarczająco szerokiego obiektywu). W tym tygodniu mam też dostać grubszy dywan i zasłony, i piecyk elektryczny... Czy to wystarczy, nie wiem. Przeciągi od piwnicy są wyczuwalne nawet przy samym kaloryferze...

Swoją drogą, nie dziwię się, że tak się tu ceni polskich pracowników. Trzech Anglików składało moje nowe łóżko i fotel w 1,5 godziny! Jeden z nich pochłonięty był puszczaniem oka i przekonywaniem, że na nowym materacu mogę przelecieć cały uniwersytet, i wciąż będzie w dobrym stanie. Drugi z najbardziej debilnym uśmiechem (a la jąkający się bohater "Akademii Policyjnej) przyklejonym do twarzy przynosił przez godzinę stolik z samochodu. Następne pół godziny zajęło mu dokręcenie śrub. Napocił się tylko jeden z nich. Gdy już wychodzili z mieszkania, tamci poklepali go, że się nieźle narobił.
Nie żebym gloryfikował polskiego robotnika, jaki on nie jest smart. Do dzisiaj czuję smród jego sprytu w nozdrzach. Polski robotnik, żeby zwiększyć efektywność swojej pracy na osiedlu na warszawskim Dolnym Mokotowie nie korzystał z toi-toi, tylko srał, szczał i chlał gdzie popadnie. Wszystko to przy kilkumiesięcznych opóźnieniach w pracy. Szef firmy remontowej na skargi mieszkańców wzruszał tylko ramionami, od miesięcy szuka nowych ludzi...
Ot, Polakom chce się tu pracować, bo oszczędzając i egzystując w koczowniczych warunkach zarabiają tu kapuchę, jakiej nawet Tusk nie śmiałby im obiecać.