środa, 3 października 2007

Beef Madras i inne

Wedle sugestii, angielskich kulinarnych przysmaków ciąg dalszy. Beef madras (zdjęcie niżej), które jadłem wczoraj nie jest dziwactwem nadzwyczajnym. Ot, ryż z mięsem wołowym w paćkososie pomidorowo-cebulowo-paprykowym, diablo zresztą pikantnym.
Bardziej ekscentryczną paćkę spróbowałem dzisiaj: ryż z ziemniakami (!), kalafiorem, groszkiem i rodzynkami w sosie curry. Choć w całości danie wyglądało jeszcze gorzej niż beef madras (niestety nie mam zdjęcia), było smaczne! Dzięki curry znikł ten specyficzny kalafiorowy zapaszek, który do tej pory kojarzył mi się wyłącznie z zapachem gotowanej nieświeżej skarpetki.
Mogłem zmierzyć się z jeszcze większą perwersją serwowaną od 10: fasolka z frytkami i grillowanymi kawałkami kiełbasy. Ale za krótko tu jeszcze jestem, żeby podjąć to wyzwanie...


9 komentarzy:

Dawid Kornaga pisze...

Ze stołówki czy na mieście? Bo jeśli to drugie, żądamy podawania cen...

dąbrowskazofia pisze...

jak dawno temu bylam w anglii to w pubach zawsze mieli takie fajne zestawy salatkowe z kawalkiem duzym sera cheddar moze to jeszcze funckjonuje:>

Lu pisze...

Wszystkie ze stołówki. Ceny od 3-3,50GBP.

Nie widziałem tu jeszcze takiej sałatki. Cheddar za to jest tu zdecydowanie najpopularniejszym serem. Dużo tu barów kanapkowych, i jeśli w kanapce jest ser można być prawie pewnym, że będzie to cheddar.

Dzisiaj jadłem kawałek tłustej wieprzowiny z niedogotowanymi ziemniakami i czegoś co udawało gotowaną kapustę - ani to ciekawe, ani smaczne, podaruję sobie dalsze dywagacje.

Dawid Kornaga pisze...

No i chuj, cierp bracie, cierp. Masz młody żołądek, odbyt niemęczony przecież analami, więc z Bogiem angielskim.

Anonimowy pisze...

Od razu Beef Madras! Biedny, polski emigrant emocjonuje się nawet gdy mu Hindus na ryż nasra! Takie czasy nastały...

Anonimowy pisze...

no ja nie wiem, co facet wyjedzie na stypendium, to zawsze głównym tematem jest jedzenie:) Łukaszu! Jak życie naukowe? Wyzwania intelektualne? Rozwój duchowy? No naprawdę!
Buziaki!

Lu pisze...

Natalio, bez obaw, właśnie przymierzałem się do przedstawienia warunków życia naukowego. Dzisiaj lub jutro pojawi się wyczerpujący opis:)

Anonimowy pisze...

hoho, to nawet ja tu sobie w kuchni lepiej poczyniam.

lu, niech eliza Ci przywiezie ksiazke kucharska i zacznij wreszcie czytac prawdziwa literature, a nie jakies deleuzy i fukoty. ;)

a co do zycia naukowego, poznalam wczoraj na imprezie francuskich studentow filozofii. sartre is not dead, rewolucja 68 zyje. chlopcy sa "uroczy".

A bientot.

Lu pisze...

Rzecz nie w tym, że nie umiem ugotować sobie czegoś przyzwoitszego, tylko, że nie mam kiedy tego robić. Zajęcia najczęściej mam w porach "obiadowych".
Pozostają weekendy - ale na razie brakuje mi zapału, nie lubię gotować tylko dla siebie (współlokatorzy prowadzą wampirzy tryb życia, widuję ich właściwie tylko wieczorami).
No proszę, myślałem, że zastąpiły go jednak delezy i fukoty:)
Będę wypatrywać na Sputnikowym blogu bardziej szczegółowego opisu spotkań z chłopcami :)